Nie cierpię, kurwa, kiedy ktoś robi mnie w chuja. Nie cierpię, jak ktoś pierdoli głodne kawałki, rozbudza nadzieję, a potem znika jak jebany duch. Nienawidzę tego uczucia, kiedy łapiesz się na tym, że może tym razem będzie inaczej. Że może ktoś potraktuje cię serio. Że może… kurwa, nadzieja. Najgorszy narkotyk świata.

Ale prawda jest taka, że sam byłem mistrzem robienia ludzi w chuja. Królem obietnic bez pokrycia. Człowiekiem, który najpierw budował komuś świat w głowie, a potem wszystko z premedytacją rozpierdalał jednym gestem. Kłamałem, manipulowałem, grałem uczuciami najbliższych. I nie pierdolcie mi, że to „uzależnienie”, że to „choroba” – nie, to była moja decyzja. Wiedziałem, co robię. Po prostu miałem to w dupie.

Bo jak ćpasz, to jesteś jak jebany odkurzacz – wciągasz wszystko, co daje ci dreszcz, niezależnie od kosztów. Kłamiesz, żeby zdobyć kasę. Kłamiesz, żeby nie iść na terapię. Kłamiesz, żeby nikt się nie domyślił, że znowu jesteś naćpany, bo miałeś „tylko jednego grama”, a przecież to „nic takiego”.

Może nie perfekcyjnie, może się chwieję, ale staram się żyć. I właśnie teraz, jak powoli zaczynam czuć, że oddycham bez tego gówna w żyłach – wszystko, co odpierdoliłem, wraca do mnie jak bumerang. Karma? Może. A może po prostu życie się mści, tak po ludzku. Nie wiem, czy to forma sprawiedliwości, czy po prostu los mnie rucha na sucho za to, co robiłem.

B.