Czasami życie przypomina brutalny trening, który wali cię w ryj i rzuca na matę, a ty nie masz nawet siły się podnieść. Dzisiejszy dzień był jednym z tych dni. Od samego rana czułem, jakby ktoś przykuł mi głowę do ziemi. Nie, tym razem nie przez narkotyki. Tym razem przez coś o wiele cięższego – emocje.

Wczoraj spędziłem dzień pełen płaczu. Bliska mi osoba trafiła do szpitala, a lekarze dają jasno do zrozumienia, że to są jej ostatnie chwile. Staram się być przy niej, ale w szpitalu, między białymi ścianami i zapachem środków dezynfekujących, czas spędzam głównie w swojej głowie. Ta cisza i bezsilność, która tam panuje, to jak pieprzone więzienie dla myśli.

Dzisiaj było podobnie, ale dodatkowo musiałem ogarnąć nową pracę. I co? Kompletna porażka. Moja koncentracja była zerowa. Siedziałem za kierownicą samochodu, próbując skupić się na zadaniach, ale zamiast tego myśli krążyły wokół tego, co dzieje się w szpitalu. Nie mogłem ich zatrzymać. Każda próba kończyła się fiaskiem, jakby ktoś od nowa przewijał ten sam smutny film w mojej głowie.

W tym wszystkim pojawiały się też znajome myśli. Te o narkotykach. Te pokusy, które czasem przychodzą i szepczą, że mogłyby przynieść ulgę, choćby na chwilę. Ale wiesz co? Tym razem coś było inaczej. Myśl o tej bliskiej osobie – o jej cierpieniu, o tych chwilach, które jeszcze mogę z nią spędzić – była silniejsza. To właśnie ona przysłaniała te wszystkie kuszące wizje. To tak, jakby moje serce, mimo że połamane, nadal próbowało walczyć.

B.