Nie pisałem nic na bloga od kilku dni. Nie dlatego, że mi się nie chciało, albo że zabrakło mi czasu. Nie dlatego, że nagle zrobiłem się super zorganizowany i publikuję tylko zgodnie z jakimś rytmem – chociaż wiem, że regularność nigdy nie była moją mocną stroną. Powód był inny. Potrzebowałem przestrzeni. Czasu na przemyślenie tego, co się ostatnio działo – i tego, o czym jeszcze warto tutaj napisać. Jakie historie z mojego życia, z mojej walki z uzależnieniem, mają jeszcze szansę coś komuś dać. Może komuś pomóc, a może po prostu wyrzucić ze mnie trochę tego, co we mnie siedzi i nie daje spać.

Jutro mam luźniejszy dzień, ale dzisiaj wracam do was z czymś, co mną naprawdę wstrząsnęło. W niedzielę miałem mały – a właściwie cholernie duży – problem. Pisałem już kiedyś o tym, co sam nazywałem „halucynacjami”. Okazuje się, że to nie były żadne tam wizje rodem z filmów czy bajek. Moja terapeutka nazwała to wprost: atak psychozy. Mówiła, że to efekt wyczerpanego układu nerwowego, który przez lata był niszczony przez narkotyki. I wiecie co? To się ostatnio znowu pojawiło. Ale tym razem – po alkoholu. I to wcale nie po jakimś melanżu. Siedziałem w domu, wypiłem ze trzy drinki, bez większego powodu, bez towarzystwa, bez żadnej celebracji. Po prostu… bo mogłem. I to był błąd.

Rano obudziłem się z bólem głowy, klasyka. Ale wieczorem, gdy zrobiło się ciemno, nagle wszystko wróciło. Znowu te jebane obrazy, znowu uczucie, że coś nie gra, że to nie jest realne. Tym razem naprawdę się przestraszyłem. Może pierwszy raz tak serio. Bo to nie były narkotyki. Nie była to trzecia doba czuwania. Nie byłem na koksie. Byłem… na jebanym lekkim kacu. I nagle okazało się, że mój mózg, mój układ nerwowy, moje całe jebane „ja” – nie potrzebuje już żadnych twardych środków, żeby odpierdoliło mu coś takiego.

Oczywiście opowiedziałem o tym na terapii. I widziałem reakcję terapeutki. Jej zaniepokojenie było tak wyraźne, że poczułem, jak moje własne rosło z sekundy na sekundę. To już nie było tylko dziwne doświadczenie. To był sygnał alarmowy. Czerwone światło. Kurwa, stop.

I teraz pojawia się to jedno pytanie: jak do tego nie dopuszczać?

Odpowiedź wydaje się banalna, ale tylko w teorii:
Nie pij i nie ćpaj.
Po prostu.

B.