Nie będę owijał w bawełnę – ten tydzień był kurewsko ciężki. W sumie, każdy dzień to był jakiś pieprzony sprawdzian, ale piątek… piątek to była brutalna rzeźnia dla mojej głowy. Myśli napierdalały z każdej strony, a ciało odczuwało wszystko tak, jakby ktoś przypierdolił mi w twarz. Fizycznie i psychicznie byłem rozwalony na kawałki. Ale piątek wieczorem, kiedy cały chaos w końcu się uspokoił, poczułem coś, co mogło przypominać ulgę. Spokój. Aż dziwnie pisać to słowo. Wygląda na to, że ten weekend też może być taki – spokojny.
Napisałem do mojej byłej narzeczonej. Wiem, że to brzmi jak zły pomysł, ale musiałem. Napisałem jej, jak to wszystko wygląda z mojej perspektywy. Jak widzę to, co się stało, co przeszliśmy, co spierdoliliśmy. Może to było potrzebne, bo czuję, że nosiłem to w sobie za długo. Czy czuję, że dużo rzeczy było robione za moimi plecami? Tak, i to jest chyba ta część, która boli najbardziej. Ale wiesz co? Wiem, że nie ma już powrotu do tej jebanej przeszłości. Nie będzie żadnych „a może jednak”, żadnych pieprzonych nadziei. I może to dobrze. Może tak miało być.
Mefedron zniszczył mnie. Rozjebał mnie na atomy, a przy okazji zniszczył wszystkich wokół mnie. To było jak pieprzona epidemia, która zjadała mnie od środka i odbijała się na innych. Ale dzisiaj… dzisiaj coś się zmienia. Poznaję ludzi, którzy nie biorą narkotyków. Ludzi, którzy żyją inaczej, mają w sobie jakiś dziwny spokój. Może właśnie takich ludzi brakowało w moim życiu? Może to jest odpowiedź, a może przyszłość mi to pokaże.
Weekend. Kiedyś to były najgorsze dni. Wszystkie te pojebane myśli atakowały wtedy jak dzikie zwierzęta. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj jest inaczej. Może dlatego, że zacząłem to wszystko wyrzucać z głowy. Może dlatego, że zajmuję czymś ten poryty łeb. Pisanie pomaga, wiesz? Tak jak teraz, kiedy wyrzucam to wszystko tutaj. I wiesz co? Jest lepiej. Może nawet dobrze.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale dziś nie chcę o tym myśleć. Chcę po prostu przeżyć ten weekend. Trzeźwy. Bezpieczny. Spokojny.
B.

