Japierdole, czuję się jakby mi się mózg zresetował, jakby mi ktoś pierdolnął restart systemu i nie dał instrukcji, jak to znowu poukładać. Wczoraj powinna być terapia. Powinna – bo ja, debil, zapomniałem. Kompletnie. Jakby wycięło mi to z głowy. Nie przez brak chęci, nie przez bunt, tylko przez to, że zacząłem funkcjonować jak w jakimś jebanym zawieszeniu między światami. A niestety, to nie była byle jaka sesja – to był ostatni moment, gdzie jeszcze mogłem nie przyjść bez większych konsekwencji. Teraz, jeśli raz jeszcze nie pojadę, cały proces zostaje zawieszony na miesiąc. Miesiąc bez terapii to jak miesiąc bez powietrza dla człowieka, który uczy się znowu oddychać po utonięciu w dragach.
I może to właśnie dlatego dzisiejsza noc wyjebała mnie z butów. Śniło mi się coś tak kurewsko realnego, że jak otworzyłem oczy, pierwsze, co z siebie wyrzuciłem, to „o kurwa”. Żadnego „co to było?”, żadnego „dziwny sen”. Po prostu czyste przerażenie. Bo przez chwilę byłem pewien, że to się naprawdę dzieje. Nadal nie wiem, czy to był tylko sen. Nadal czuję dreszcze.
Nie pamiętam wszystkiego. Typowe. Ale ta końcówka… Do tej pory mam drgawki, jakby moje ciało nie mogło się zdecydować, czy to jeszcze sen, czy już jebana rzeczywistość. Mówią, że sny to przetwarzanie emocji, sygnałów z podświadomości. Ale dla ćpunów, to coś więcej. To kurwa piekło, które potrafi ci się śnić nawet, gdy jesteś trzeźwy.
Próba odejścia od prochów to jedno, ale odstawienie tej narkotycznej narracji w głowie – tego śmiecia, który latami nosiłeś pod czaszką – to zupełnie inna liga. Czasem nawet trzeźwy czuje się jak na kwasie. I właśnie dziś tak się teraz czuję – jakbym był gdzieś pomiędzy. Ani tu, ani tam. Pół człowiek, pół wspomnienie. Pół świadomy, pół urojony.
B.
