Jestem wykończony. Jutro stuknie mi 11 dzień z rzędu w pracy, a czuję się, jakbym nie spał od miesiąca. To, co mnie trzyma przy zdrowych zmysłach, to myśl, że w sobotę biorę moją córkę i spędzimy razem cały weekend. To jest mój reset, mój punkt odniesienia. Gdyby nie to, chyba bym już dawno oszalał.
Terapia. To temat, który wciąż budzi we mnie mieszane uczucia. Chodzę na nią, gadam, staram się być szczery, ale czasem mam wrażenie, że terapeuci widzą we mnie więcej, niż ja sam dostrzegam. Ostatnio terapeutka powiedziała mi, że jestem w nawrocie. „W nawrocie czego?” – to było moje pierwsze pytanie. Przecież funkcjonuję, chodzę do pracy, nie sięgam po syf, nie mam myśli destrukcyjnych… A jednak. Kiedy zaczęła mi tłumaczyć, o co chodzi, dotarło do mnie, że to nie jest tylko kwestia używek. To sposób myślenia, emocje – a raczej ich brak.
I tu dochodzimy do punktu, który sam zaczynam zauważać – cechy socjopatyczne. Brzmi jak diagnoza seryjnego mordercy, ale w rzeczywistości to coś dużo bardziej przyziemnego, a jednocześnie przerażającego. Obojętność, dystans do ludzi, brak poczucia winy, nawet w sytuacjach, w których normalnie bym je miał. Patrzę na ludzi i nie czuję nic. Jakby ktoś odciął mi emocjonalny kabel. I tak, to mnie kurwa przeraża.
Na razie trzymam się jednego – weekendu z córką. To jest ten moment, kiedy wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Może to ona jest moim jedynym prawdziwym punktem odniesienia. A może to ja muszę w końcu przestać się oszukiwać i zacząć naprawdę ogarniać swój temat, zanim ta obojętność stanie się moją codziennością.
B.

