Już mam kurwa dość…

Wczorajszy dzień był spokojny – wręcz tak spokojny, że pozwolił uwierzyć, że może to był początek jakiejś zmiany. Niestety, rzeczywistość szybko przypomniała mi, że zbyt piękne scenariusze zwykle nie mają szansy na realizację. Dzień rozpoczął się od wrzasków, nerwów, smutku i płaczu – wszystko naraz, jak lawina emocji, która zdaje się nie mieć końca.

Na szczęście dzisiaj miałem szansę zobaczyć się z moim największym światłem w tej ciemności – z moją córką. W jej towarzystwie jestem jak potulny baranek. Kiedy pyta, „Tato, może lody?”, mimo że dobrze wiem, że była ostatnio chora i na dworze jest zima, nie potrafię jej odmówić. Trochę w ten sposób ją przekupuję, by robiła to, co ja chcę. Tak, wiem, że to nie jest w porządku. Ale czy umiem inaczej? Nie jestem pewien.

Nasz dzień nie miał żadnego planu. Była w tym pewna spontaniczność, której chyba potrzebowaliśmy oboje. Trochę spacerowaliśmy, odwiedziliśmy babcię, a na chwilę zajrzeliśmy na zamknięty plac zabaw. Chociaż w środku byłem pełen stresu, przy niej tego nie pokazywałem. Jej radość z małych rzeczy, takich jak rozmowa z Świętym Mikołajem w galerii, sprawiła, że sam poczułem iskierkę szczęścia.

Kiedy odstawiłem córkę do domu, rzeczywistość znów dała o sobie znać. Mój powrót zakończył się widokiem chaosu, który tylko podsycił agresję we mnie. W tym momencie czułem, że zaraz pęknę. „Kurwa, nie dam rady” – myślałem, ale jakimś cudem udało mi się opanować te emocje. Wiedziałem jednak, że noc będzie długa i trudna. Tym razem nie z powodu narkotyków, ale z powodu tych cholernych emocji, które nie dają mi spokoju.

Jednak widok mojej córki, jej uśmiech, beztroska i radość przypomniały mi, co w tym wszystkim jest najważniejsze. Ona. To dla niej chcę walczyć. To ona daje mi nadzieję, że może kiedyś wszystko się ułoży. Choćby to miało być tylko marzenie, jest ono warte każdego wysiłku.

B.