No tak, niedziela dobiega końca. Coraz częściej nachodzi mnie refleksja nad tym, jak ten czas zapierdala. Kiedyś dni zlewały się w jedną szarą masę, a teraz… teraz każda godzina zdaje się mieć znaczenie. Zacząłem ogarniać chatę. Ciężko jest, bo jestem sam, ale wiem, że sobie poradzę. Jasne, zajmie mi to trochę, ale co z tego? Ważne, że robię coś dla siebie.

Wiem, że ten blog nie miał być o moim życiu jako takim, tylko o moim uzależnieniu. Ale prawda jest taka, że coraz mniej myślę o prochach, a coraz więcej o sobie. Czyli o tym, jak żyć dalej, jak być szczęśliwym. Bo szczęście nie przyjdzie samo. Trzeba je sobie wywalczyć, tak jak walczy się z każdym kolejnym dniem na odwyku. Wiem jedno: muszę żyć i iść do przodu. Innego wyjścia nie ma.

Ten weekend był intensywny. Praca, ogarnianie domu, a gdzieś w tle myśli, żeby nie dać się znowu wciągnąć w stare schematy. Byłem zapraszany na imprezy – jedną, drugą, może nawet trzecią. I wiecie co? Zawsze sobie mówiłem, że jak będę sam, to będę korzystał z życia na maksa. Że nie będę się nikomu tłumaczyć z ćpania, z melanży. No bo kto mi zabroni? Ale teraz? Nie mam na to ochoty.

Patrzę na te zaproszenia i myślę: „Po co?” Po co iść tam, gdzie wiem, że znowu zacznę? Gdzie będzie łatwiej wrócić do starego gówna niż powiedzieć „nie”? A przecież właśnie o to chodzi – o powiedzenie sobie „Nie potrzebuję tego, żeby być szczęśliwy”. Bo szczęście to nie jest taniec naćpanego ja po jakiejś chujowej imprezie. Szczęście to bycie w domu, w ciszy, w swoim porządku. I choć ten porządek jeszcze nie jest idealny, to jest mój. I to się liczy.

Kiedyś myślałem, że życie bez prochów będzie nudne. Że bez tych sztucznych wzmocnień człowiek nie potrafi się cieszyć niczym. Ale teraz zaczynam rozumieć, że to nieprawda. Że prawdziwa radość jest w prostych rzeczach: w ogarnięciu chaty, w smaku kawy, w oddechu, który nie śmierdzi toksynami. Wiem, że jeszcze długa droga przede mną, ale z każdym dniem robi się łatwiej.

Tak więc niedziela kończy się, a ja? A ja patrzę w przód. Coraz mniej myślę o tym, co było, a coraz więcej o tym, co będzie. I wiecie co? Jakoś wierzę, że to „co” będzie dobre.

B.