Regularność. Wszyscy pieprzą o tym, jak ważna jest rutyna, konsekwencja, systematyczność. Tyle że ja, kurwa, nie potrafię być regularny. Chciałem coś napisać, miałem to w głowie, ale pod koniec dnia? Zniknęło. Jakby mózg sam sobie robił reset. Nie chodzi o brak chęci – po prostu myśli gdzieś się rozpływają, a ja zostaję z pustką.

Ostatnio ktoś zapytał mnie, o czym myślę. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: o niczym. I jak zawsze – zdziwienie. „Jak to o niczym?” No, kurwa, o niczym. Patrzę przed siebie i w głowie mam ciszę. Nie analizuję, nie rozkminiam, nie wspominam.

I wiesz co? To jest, kurwa, piękne.

Zdarza się to rzadko, ale kiedy już się dzieje, czuję spokój. Nie ma strachu o przyszłość, nie ma rozpamiętywania przeszłości, nie ma myśli o tym, co zjebałem. Nie ma nawet myśli o narkotykach. A to już coś.

Bo większość czasu mój mózg przypomina jebany rollercoaster – obsesyjne analizowanie, przewijanie wspomnień, roztrząsanie tematów, które dawno powinienem zamknąć. No i, oczywiście, to ciągłe uczucie, że gdzieś w tle czai się głód, gotowy wbić pazury, kiedy tylko pojawi się chwila słabości.

Ale w tych krótkich momentach pustki – tego nie ma. Nie ma chęci, nie ma przeszłości, nie ma przyszłości. Jest tylko tu i teraz, całkowicie puste, całkowicie ciche.

Może to jakiś mechanizm obronny. Może mózg sam się wyłącza, bo inaczej by oszalał. A może to coś, czego inni nigdy nie doświadczają, bo nie potrafią się odciąć od własnych myśli.

Nie wiem. I szczerze? Mam to gdzieś.

Bo kiedy nadchodzi ta pustka, czuję się wolny. Choćby na chwilę.

B.