Matka? Tylko na papierze.
Nie, serio. Przez całe życie była, ale tak, jakby jej nie było. Zero kontaktu, zero wsparcia, zero czegokolwiek. Zawsze coś ważniejszego – nowy problem, nowy dramat.
Po śmierci mojej babci – jedynej osoby, która w ogóle jakoś się mną przejmowała – wydawało się przez chwilę, że coś się zmienia. Że może da się odbudować relację, że ruszy coś, cokolwiek. Trwało to może miesiąc. Może dwa.
I znowu wszystko wróciło do normy, czyli do niczego. Tak jak było przez ostatnie lata. Teraz znowu jesteśmy „pokłóceni”. Tylko, kurwa, nie wiem nawet o co. Bo jak się z kimś nie rozmawia przez pół życia, to trudno mówić o kłótni. To bardziej taka milcząca obojętność.
I wiesz co? Coś czuję, że tak już zostanie. I teraz pytanie – czy mi z tym źle? Czy po prostu już się przyzwyczaiłem do jej nieobecności?
Był też przyjaciel. Tak, był.
Jak to zwykle bywa – sam ich odsuwasz. Albo sami się odwracają.
Czasem odchodzą, bo nie wiedzą, jak z tobą teraz gadać. Nie jesteś już tym samym gościem, z którym można nawet normalnie porozmawiać.
I teraz pytanie – czy lubię być samotny?
Ostatnio pisałem, że kurewsko nie. I dalej tak uważam.
Chociaż, kurwa, czasem sam siebie oszukuję, że lubię to siedzenie w ciszy. Że kocham być sam. Może to mechanizm obronny. Może to tylko pozory. Bo jak masz do wyboru samotność albo wieczne rozczarowanie ludźmi oraz samym sobą, to czasem samotność wygrywa.
B.
