26.08.2025

Może faktycznie za często pierdolę o tym zaufaniu, ale kurwa, zaufanie to jedna z największych ściem na tej pieprzonej planecie. Ludzie jarają się tym jak dzieci cukierkiem, a w praktyce to gówno warte. Zaufanie to taki sam syf jak mefedron z łapy pierwszego lepszego dilera – niby ma być czysto, niby ma jebać w głowę, a w torebce gips, sól i jakieś chemiczne gówno z kibla.

Poznajesz nową osobę, albo znasz ją już dłużej nieważne czy ma być to przyjaciel partner, partnerka. Na początku wydaje ci się, że możesz tej osobie zaufać, że będzie szczera, że nie będzie kombinować. Dokładnie jak po pierwszej kresce – serce szybciej bije, w głowie robi się jasno, zaczynasz wierzyć, że tym razem będzie inaczej. A potem przychodzi ten moment, gdy widzisz, że cię okłamuje. Albo, że wciska ci kit pod twoje oczekiwania, jakby ktoś ci mówił to co chcesz usłyszeć.

I to jest, właśnie jak narkotykowy zjazd – czujesz w środku, że coś tu kurwa nie gra. I najlepsze jest to, że ta osoba nie ma pojęcia, że ty wiesz kiedy kłamie. Ktoś pierdoli swoje bajeczki, a ty słuchasz i udajesz, że wierzysz. Bo co? Bo potrzebujesz. Bo nie chcesz zranić.

Prawda jest prosta – ludzie zawodzą. Zawsze znajdzie się ktoś, kto prędzej czy później pojedzie kłamstwem, nawet jeśli wcześniej składał przysięgi jak na grobie matki. Dlatego zaufanie nie powinno być rozdawane wszystkim jak darmowe ulotki na ulicy. Trzeba je trzymać dla tych nielicznych, którzy pokazują czynami, że naprawdę potrafią je udźwignąć. A całą resztę – jebać.

B.