Kurwa, niby wolne, a jednak cały czas coś do zrobienia. Jak to jest, że kiedy jestem w pracy, nikt nic ode mnie nie chce, a gdy tylko mam chwilę dla siebie, nagle cały świat przypomina sobie o moim istnieniu? Telefon dzwoni non stop – albo jakaś afera, albo ktoś czegoś potrzebuje. Jakby ludzie mieli radar na to, kiedy akurat próbuję odpocząć. I wiesz co jest najlepsze? Że choć mnie to wkurwia, to czasem zastanawiam się, co bym robił, gdyby nie ten cały chaos. Może bym się zanudził na śmierć? Może to właśnie ta ciągła gonitwa trzyma mnie przy zdrowych zmysłach?

Dzisiaj sobota. Wczoraj była terapia – trochę dziwna, trochę zabawna, trochę uczuciowa. Były momenty, w których chciało mi się śmiać, były takie, gdzie musiałem się mocno trzymać, żeby nie dać się ponieść emocjom. W sumie to sam nie wiem, co ja z niej wynoszę. Czasem mam wrażenie, że gadam i gadam, a życie i tak toczy się swoim tempem. Może to kwestia czasu, może jeszcze nie zauważyłem efektów. Może za bardzo się nad tym zastanawiam.

A po terapii? Oczywiście praca. Bo przecież nic się w tej kwestii nie zmienia. Nie ma czegoś takiego jak dzień tylko dla siebie.

Od wielu miesięcy mam problem z zaśnięciem w ciszy. Cisza mnie rozpieprza. Serio, jak jest cicho, to w mojej głowie zaczyna się taki burdel, że mogliby z tego zrobić thriller psychologiczny. Myśli się kotłują, skaczą z jednego tematu na drugi, analizują rzeczy, których nie powinienem analizować o drugiej w nocy. I wtedy pojawia się jedyny sposób, który działa – podcasty, muzyka, cokolwiek, co zagłuszy to gówno w mojej głowie. Jak już coś leci w tle, to odpływam w trzy sekundy. Problem? Rano nie pamiętam, czego słuchałem, więc zapętlam to samo następnego dnia. Taki jebany rytuał, który nie ma większego sensu, ale działa, więc się go trzymam.

B.