Nie znoszę świąt. Nie dlatego, że to już drugie z rzędu, które w większości spędzę sam – w tym roku przez chwilę będę miał przy sobie córkę – ale z powodu całego tego przedświątecznego chaosu. Idziesz do sklepu po jedną rzecz, a stoisz w kolejce dwadzieścia minut. Idziesz do piekarni po chleb, a przed tobą setka ludzi. To wszystko niesamowicie mnie wkurwia. Nie przepadam za świętami, bo jak mówią wszyscy: „Taka jest ich magia”. Nie czuję tej magii – wręcz przeciwnie.

Dziś jestem zestresowany, choć muszę przyznać, że mniej agresywny niż zazwyczaj. Znajduję w tym okresie drobne powody do radości – największym z nich jest mój pies. To on codziennie rano mnie budzi, wieczorem zasypia u mojego boku i daje mi coś, czego tak bardzo potrzebuję: bliskość. Dzięki niemu mam motywację, żeby w ogóle coś robić.

Ostatnie święta spędzałem bez dziecka i bez dziewczyny, bo miesiąc wcześniej wyszedłem z więzienia. Dla wszystkich była to wielka niewiadoma. Teraz jest trochę inaczej – wciąż nie lubię świąt, ale spędzę je z moim psem i jeden dzień z córką. Jednak znając życie, za dwa dni powiem: „Święta, święta i po świętach”, bo nawet teraz nie czuję tej atmosfery.

Dodam jeszcze, że przez święta nie mam terapii, co trochę komplikuje sprawę. Na szczęście w Sylwestra mam zaplanowaną dodatkową godzinę terapii, z czego bardzo się cieszę.