Ostatnie dwa dni tak mnie dojebały psychicznie, że trudno to opisać. Zwłaszcza dzisiaj – cios za ciosem, emocje na krawędzi. Muszę się gdzieś wyżalić, bo inaczej nie wytrzymam. Czuję, jakby życie kopało mnie po mordzie bez litości, a w tle czai się ta jebana pokusa – myśl, żeby rzucić to wszystko w cholerę i po prostu się naćpać. Ale po kolei.
Wczorajszy wieczór to była jakaś masakra. Kłótnia z moją byłą narzeczoną rozkręciła się do granic absurdu. Przez telefon darliśmy się na siebie, wyciągając brudy i raniąc się na zmianę. Temat? Oczywiście nasze dziecko i to, jaki to jestem „zjebany ojciec”. Te jej słowa odbijały mi się echem w głowie jeszcze długo po rozmowie. Spać poszedłem koło pierwszej w nocy, a o piątej już musiałem wstać do roboty – nie, to nie był dobry start dnia.
A potem przyszła ta wiadomość, która do reszty mnie rozwaliła. Była szósta rano, ledwo się ogarnąłem w pracy, kiedy zadzwonił telefon. Dowiedziałem się, że moja babcia – a właściwie moja mama, bo to ona mnie wychowywała – właśnie odeszła. W jednej chwili poczułem, jak wszystko we mnie pęka. Smutek tak mnie dopadł, że nie mogłem tego opanować. Łzy lały mi się z oczu jak z pieprzonego wodospadu. W pracy chciałem od razu rzucić wszystko w diabły i po prostu wrócić do domu. Myśli galopowały: „Odetnę się od świata, wyłączę na kilka dni, mam to gdzieś”.
Ale wiecie co? Nie zrobiłem tego. I choć to może zabrzmieć brutalnie, wiedziałem, że jej życia i tak już nie przywrócę. A jeżeli teraz pozwoliłbym sobie na takie pieprzone zawieszenie, to tylko wpadłbym w jeszcze większy dół. Od rana mam ochotę się najebać albo naćpać, zapomnieć o wszystkim i odciąć się od rzeczywistości. Ale nie zrobię tego. Właśnie dla niej.
Babcia była dla mnie wszystkim. Była moim oparciem, moją rodziną, moim fundamentem. Gdybym teraz się poddał, to zaprzepaściłbym wszystko, co mnie nauczyła. Tak, jestem rozwalony emocjonalnie, tak, wszystko we mnie krzyczy, żeby odpuścić, ale kurwa – nie mogę. Muszę to przetrwać.

