Dzień Babci. Kiedy słyszysz te dwa słowa, co przychodzi ci do głowy? Może ciepło, może wspomnienia rodzinnych spotkań, uśmiech, ciasto i herbatę. A ja? Dzisiaj zamiast składać życzenia i wręczać kwiaty, odwiozłem je na cmentarz. Pogrzeb mojej babci przypadł właśnie na ten dzień.

Ceremonia była… ciężka. Ci ludzie, którzy przyszli – niektórych nie widziałem od lat, innych w ogóle nie spodziewałem się zobaczyć. Jak to zwykle bywa, pogrzeb zbiera wokół siebie cały wachlarz znajomych, rodziny, tych bliskich i tych tylko z nazwy. A ja? Po prostu stałem. Wkurwiony. Bo nie miałem już tej jednej osoby, która znaczyła dla mnie tyle.

W domu pusto. Tak pusto, że aż dzwoni w uszach. A w głowie kotłują się myśli, jakby ktoś włączył jakiś pieprzony mikser i zapomniał go wyłączyć. Ciężkość tego dnia z jednej strony mnie dobija, ale z drugiej – pojawia się jakiś cholernie mały, ledwo zauważalny procent ulgi. Tak, ulgi. Bo to wszystko już za mną. Ostatnie dni były koszmarem: płacz, praca, dom, znowu płacz. Nawet wczoraj, na ostatnim pożegnaniu, moje ciało powiedziało: dość. Krew z nosa. Tyle ciśnienia w środku, że organizm nie wytrzymał.

A dzisiaj? Dzisiejszy dzień mnie rozjebał. Po powrocie do domu wziąłem telefon. Świadomość, jak blisko byłem od odpalenia tego, co mogłoby przynieść mi ulgę, jest przerażająca. Prawie się naćpałem. Telefon już w ręku, myśli zaczęły pędzić w stronę tego prostego rozwiązania. Przecież byłoby fajnie, prawda? Głowa się wyłączy, przestanie bić na alarm. Ale na jak długo? Do zjazdu. A zjazd… to zawsze jest gorsze piekło niż to, z którego się ucieka.

Więc co zrobiłem? Sprzątałem. Głupie, co nie? Ale chwyciłem się za mop, za szmatę, bo wiedziałem, że to jedyny sposób, żeby te pieprzone ręce miały coś do roboty, a głowa mogła się skupić na czymś innym niż na tej niekończącej się spirali myśli.

Wiem, że nie jestem sam w tych uczuciach. Wiem, że jest masa ludzi, którzy w chwilach słabości wybierają łatwiejszą drogę. Ale kurwa, nie dzisiaj. Dzisiaj nie chciałem tego zrobić. Bo wiem, że jeśli teraz się poddam, to ten łańcuch nigdy się nie przerwie. A ja chcę przerwać. Chcę mieć kontrolę nad tym, co dalej. Nawet jeśli to boli. Nawet jeśli boli jak cholera.

Więc siedzę teraz w tym pustym domu. Zmęczony, wypłakany, ale trzeźwy. I wiecie co? Może to mały krok, ale kurwa, to krok do przodu.

B.