Jebana Codzienność, która mnie wykańcza, i przeszłość, która nie chce odejść

Dni zaczynają mi się z samego rana. Pobudka, szybka kawa, praca. Potem znowu praca. A potem jeszcze trochę pracy. Wracam do domu późnym wieczorem, padnięty, bez sił na cokolwiek. Nawet rozmowy z córką czasem przychodzą mi z trudem, bo po całym dniu nie mam już energii na nic. Ale rozmawiam. Bo wiem, że muszę. Bo wiem, że to ważne. Bo wiem, że nie mogę jej zaniedbać.

Mój pies też się przyzwyczaił do tego, że nie ma mnie po 12 godzin dziennie. I wiesz co? To mnie chyba boli bardziej, niż jestem w stanie przyznać. Bo zwierzak nie powie mi, że tęskni. Ale widzę to w jego oczach, kiedy w końcu wracam do domu, a on podbiega, merda ogonem i cieszy się tak, jakby minęły nie godziny, ale miesiące.

I w tym całym pieprzonym kołowrocie życia, w tej monotonii, gdzie praca to jedyne, co trzyma mnie w pionie, nagle pojawia się coś jeszcze – pretensje. Pretensje ludzi o to, co zrobiłem kiedyś. O coś, co jest już przeszłością. Kurwa, czy ja mogę to zmienić? Nie. Stało się. Było. Minęło.

Ale wiecie, co jest najgorsze? Że czasem sam chciałbym cofnąć czas. Wrócić do tamtych dni i zrobić rzeczy inaczej. Uniknąć błędów, nie wchodzić w te wszystkie gówniane sytuacje, które wtedy wydawały się jedynym wyjściem. Ale czy na pewno? Może właśnie to wszystko było mi potrzebne, żeby się czegoś nauczyć? Może, gdybym wtedy nie zjebał, zrobiłbym to później – i skutki byłyby jeszcze gorsze? Może te błędy, które popełniłem, uchroniły mnie przed jeszcze większym gównem?

Nie wiem. I chyba nigdy się nie dowiem. Ale jedno jest pewne – nie da się żyć, ciągle patrząc wstecz. Można się uczyć na błędach, można wyciągać wnioski, ale nie można się w tym topić. Życie jest tu i teraz. Moja córka jest tu i teraz. Mój pies, który czeka na mnie każdego dnia, jest tu i teraz. A ludzie, którzy ciągle żyją moją przeszłością? Niech sobie żyją. Ja już tam nie jestem.

B.