Nie cierpię kurwa poniedziałków, a zwłaszcza tych, w których nie mam absolutnie nic do roboty. Dzisiejszy dzień wolny od pracy nie wynika z mojego wyboru, lecz z faktu, że obecnie brakuje zleceń. To przeklęte „wolne” uderza jak cios – zwłaszcza po weekendzie, który spędziłem intensywnie z moją córką. Mój weekend był pełen spontanicznych przygód: zabawy na placu zabaw, wizyty u babci i cioci, bieganie oraz mnóstwo śmiechu. Spędzenie tego czasu z córką to prawdziwy dar, ale przyznaję – wyczerpujący.
Wczoraj wieczorem kompletnie padłem bez sił, a dzisiaj od samego rana czuć było echa tamtej zmęczonej energii. Dzień rozpocząłem od krótkiej sesji malowania – zajęło mi to zaledwie chwilę, zanim przeszło się do zabawy z psem i wyjścia na długi spacer. Dopiero około godziny 11 uderzyła mnie prawdziwa nuda, jakiej nie pamiętam od dzieciństwa. Masakra, że czasem mam wrażenie, iż nie potrafię usiedzieć w miejscu. W takich momentach do głowy zaczynają mi wpadać głupie, szalone pomysły – no bo czemu nie?
Kilka razy rozważałem, czy przypadkiem nie naćpać się z nudów, ale zawsze zaraz znalazłem coś, co mnie od tego odwracało. Moja głowa pełna jest takich popkulturowych, absurdalnych idei – ale ostatecznie, nawet te momenty uczą mnie, że trzeba znaleźć zdrowy sposób na radzenie sobie z bezczynnością.
Dzisiejszy dzień, choć zaplanowany jako „wolny”, pokazał mi, że życie rzadko kiedy idzie zgodnie z oczekiwaniami. Czasem to, co miało być odpoczynkiem, zamienia się w walkę z nudą i własnymi, dziwacznymi pomysłami. Poniedziałki, kurwa, są nieznośne
B.

