Kurwa, dzisiejszy dzień zaczął się zajebiście – szkoda, że cały tydzień nie wystartował w tym samym stylu. Od rana czuję, że mam wszystko pod kontrolą, ale z tyłu głowy wciąż kłębią się myśli, które rozwalają mi koncentrację. Zamiast skupić się na jednej konkretnej rzeczy, którą akurat robię, moja głowa przeskakuje na czterdzieści różnych tematów naraz. Efekt? Stres, napięcie, a na dokładkę totalna blokada w kontaktach z ludźmi. Nawet nowe znajomości, które mogłyby jakoś mnie nakręcić, sypią się przez ten burdel w głowie.

Ostatnia sesja terapeutyczna też dała mi trochę do myślenia. Zakończyliśmy na temacie manipulacji. No i, kurwa, faktycznie – usłyszałem, że manipuluję częściej, niż mi się wydaje. Co gorsza, nie tylko w codziennym życiu, ale nawet w relacji z moją terapeutką. Widzi, jak lawiruję, jak staram się unikać odpowiedzialności. Nawet gdy mam odpowiedzieć na coś wprost, kombinuję, żeby tylko nie powiedzieć „tak, to moja wina”. Taka mentalna ekwilibrystyka, która chyba wchodzi mi w krew. Ale po chuj to robię?

Najbardziej rozwaliło mnie, gdy terapeutka rzuciła, że w trzeźwości szukam tego, co miałem w mefedronie – totalnego odcięcia od rzeczywistości. I, kurwa, coś w tym jest. Wcześniej mefa robiła za szybki bilet do świata, w którym nie było problemów, wątpliwości, ciężkich myśli. Teraz próbuję znaleźć coś, co da mi podobne poczucie ulgi, ale bez wracania do ćpania. Problem w tym, że to, czego szukam, nie istnieje w takiej formie, w jakiej chciałbym to znaleźć.

Więc co teraz? Dalej kombinować, jak wyrwać się z własnej głowy bez uciekania w używki? Czy może pogodzić się z tym, że życie na trzeźwo nie da mi tej samej ulgi, co chemiczne odcięcie? Jedno jest pewne – odpowiedzi nie znajdę od razu, ale przynajmniej jestem świadomy, że je kurwa muszę znaleźć.

B.