Nie no kurwa, serio?
Myślałem, że już coś ogarniam. Że chociaż trochę zaczynam łapać grunt pod nogami. A tu nagle — jeb. Weekend kompletnie zjebany. Emocjonalnie, mentalnie, fizycznie.
Po prostu rozkurw na pełnej.

Znowu wróciły stare schematy. Głowa? W trybie autodestrukcji. Samonakręcająca się spirala. Chaos. Pustka. I ta znajoma, obrzydliwa samotność, która przychodzi znienacka, mimo ludzi wokół. No i oczywiście — idealny moment, żeby znowu wszystko rozjebać. A człowiek przecież próbuje być trzeźwy. Próbuję.

Po takim weekendzie miał być nowy początek. W poniedziałek miałem iść do nowej roboty. Co się stało?
Przesunięcie. Najpierw na czwartek. Dziś dowiaduję się, że może za tydzień. MOŻE.
No zajebiście kurwa. Czyli znowu: brak pracy, brak kasy, zero stabilizacji. I to w momencie, kiedy naprawdę tego potrzebuję.

Wczoraj poszedłem do psychiatry. Moja terapeutka (która serio ogarnia temat) powiedziała, że trzeba pogadać z lekarzem, może coś farmakologicznie dorzucić. Bo zjeżdżam. I miała rację. Dostałem Trittico i Depratal. Nie są to leki „na uspokojenie”, tylko leki przeciwdepresyjne. Na noc. Na to, żeby może trochę lepiej spać, może trochę mniej się nakręcać. To nie jest żadna magiczna pigułka. Ale może pomoże przeżyć kolejny dzień, nie rozjebując się po drodze.

Ten tydzień jeszcze się nie skończył. Może coś się ruszy. Może nie.
Ale weekend już mnie przeorał na tyle, że potrzebuję się z tego podnieść — powoli, na własnych zasadach.

B.