Byliście kiedyś w takiej sytuacji, że widzicie kogoś, kto stacza się powoli w to samo gówno, z którego sami ledwo się wygrzebaliście… i mimo że wiecie, że to wy możecie być jego wyzwalaczem.

Ja mam tak dość często oczywiście nie teraz bo z ludźmi mam mało kontaktu. Zdarzało się, że patrzałem na kogoś i widzę siebie sprzed roku czy trzech. Ten który mówi: „jest okej, mam to pod kontrolą”, a ty już kurwa wiesz, że to absolutnie nieprawda.

Bo może właśnie ja jestem tym jebanym wyzwalaczem. Może moja obecność nie pomagała, tylko popychała ludzi do tego, co ja robiłem. Może czasem przypominam im, jak dobrze się kiedyś ćpało. Jak się razem chlało. Jak się razem rozpadaliśmy.

To jest ten pojebany paradoks: próbujesz wyjść z uzależnienia, próbujesz żyć lepiej, ale twoja przeszłość ciągnie się za tobą jak jebany smród po taniej wódzie. Ciekawi mnie czy inni patrzą i myślą: „Skoro on to robił i żyje, to ja też mogę.” A potem się zaczyna – „tylko dziś”, „tylko trochę”, „przecież dam radę”. A ty byłeś obok i dopiero teraz czasem myślisz , że to przez ciebie. Bo znowu byłeś wyzwalaczem.

Na terapii usłyszałem kiedyś: „Nie jesteś odpowiedzialny za innych, tylko za siebie”. Łatwo powiedzieć. Ale spróbuj to naprawdę poczuć, kiedy widziałeś kogoś, kto zaraz się wyjebie na ryj. Spróbuj wtedy nie reagować, ale czy to ma jakieś znaczenie.

B.