Cześć,
Chciałabym podzielić się moją historią – nie po to, by ktoś mnie oceniał, ale być może ktoś, kto to przeczyta, zrozumie, jak łatwo się pogubić… i jak trudno potem wrócić do siebie.

Wpadłam w uzależnienie w bardzo młodym wieku. Wszystko zaczęło się, kiedy zaczęłam spotykać się z pewnym chłopakiem – ja byłam nieletnia, on dorosły, z uzależnieniami sięgającymi jego dzieciństwa. Zakochałam się po uszy. Wciągnął mnie w swój świat, a ja – zakochana, naiwna – myślałam, że tak wygląda dorosłość, że to tylko „zabawa”.

Pierwszy raz spróbowałam mefedronu. Potem już nie potrafiłam przestać. Wpadłam w ciągi, które trwały miesiącami. Minął rok, a ja wciąż z tym walczyłam. Wszystkie pieniądze szły na narkotyki. Kiedy moje koleżanki chodziły w nowych ubraniach, z pięknymi makijażami, pachnące i uśmiechnięte – ja wyglądałam jak cień człowieka. Wrak. Nawet na farbę do włosów nie miałam. Nie byłam już sobą.

Udało mi się być czystą przez 9 miesięcy. Później znowu wzięłam. Najpierw raz, potem raz na trzy miesiące. I tak w kółko. Wciąż z tym walczę.

To uzależnienie trzyma mnie w klatce. I choćbym bardzo chciała, wiem, że już nigdy nie będę tą samą osobą, co kiedyś. To gówno niszczy – nie tylko ciało, ale przede wszystkim umysł. Niszczy duszę. A najgorsze jest to, że wciąga cię, zanim zorientujesz się, że sięgasz dna.

Piszę to, bo może ktoś inny – może ty – zdąży się zatrzymać, zanim będzie za późno. Nie warto. Naprawdę nie warto.