Zjebałem wiele rzeczy. Kurwa, nawet nie wiem, czy potrafię to policzyć. Czasem mam wrażenie, że całe moje życie to jeden wielki błąd, który ciągnie się jak jebany tasiemiec. Żałuję, jasne, i to w chuj. Chciałbym zmienić tysiące momentów, decyzji, sytuacji. Ale z drugiej strony – gdybym zmienił tamto, to pewnie nie byłoby mnie tu, gdzie jestem teraz. Tylko że, kurwa, pytanie brzmi, gdzie ja w ogóle jestem?
W środę po dłuższej przerwie miałem terapię. Godzina ciężkiej rozmowy. Taka godzina, która zamiast dawać ulgę, rozrywa cię na strzępy. Wszystko zaczęło się od wspomnień – tych naprawdę złych chwil, kiedy chciałem pierdolnąć wszystko, i tych lepszych, które w ogóle trzymają mnie jeszcze przy życiu. Te dobre były, i było ich więcej niż tego złego syfu, ale wiadomo – one znikają szybko, a gówno zostaje.
Całą sesję przepłakałem. Serio, od początku do końca łzy ciekły mi jak dzieciakowi, który pierwszy raz dostał wpierdol od życia. I w kółko te same pytania, dlaczego, po co, czemu, kurwa, czemu ja? Psychoterapeutka tylko siedziała, kiwała głową i wbijała mi pytania jak noże. A ja odpowiadałem, dłubałem w ranach i zamiast ulgi miałem jebane rozkrwawienie.
Wyszedłem stamtąd i moja głowa pracowała na pełnych obrotach. Takich pełnych, że do dzisiaj czuję ten jebany ból w czaszce. Nie wiem, czy kiedykolwiek miałeś tak, że myśli cię gonią, a ty nawet nie masz siły, żeby przed nimi uciekać. Wspominałem każde słowo, które tam padło, każde zdanie. To było jak odtwarzanie filmu w pętli, filmu o moich porażkach, o tym, co mnie zjebało i co ja zjebałem sam.
B.
