Byłem w więzieniu…
Kiedy byłem młody, cała moja rodzina mówiła, że jestem „dobrym chłopakiem, ale leniwym”. Nikt nie podejrzewał, a może nie chciał wiedzieć, że od lat zmagałem się z uzależnieniem od narkotyków. Mefedron był moją zgubą. Aż do dnia, w którym trafiłem do aresztu tymczasowego.
Wydawało mi się, że czasy więzień znane z lat 90. dawno się skończyły, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Pierwsze dwa tygodnie w areszcie są dla mnie czarną plamą – niewiele z nich pamiętam. Dostałem zakaz zakupów w więziennej kantynie, a pierwsze dni spędziłem w dwuosobowej celi. Był to dla mnie wyjątkowo trudny okres. Płakałem, mimo że w takim miejscu nie wypadało tego robić. Mój współwięzień stał się wtedy pierwszym świadkiem moich obietnic – że kiedyś wyjdę na prostą, zajmę się rodziną i nigdy więcej nie wezmę mefedronu.
Codzienność za kratami
Nocami nie mogłem spać. Rozmowy z więziennym psychologiem lub psychiatrą okazywały się jałowe. Gdy mówiłem, że bezsenność mnie wykańcza, byłem wyśmiewany. Po miesiącu dowiedziałem się, że przeniosą mnie do większej celi – cztero- lub sześcioosobowej. Ku mojemu zaskoczeniu trafiłem jednak z powrotem do dwuosobowej. To wtedy postanowiłem ograniczyć kontakt z innymi osadzonymi do minimum. Nawet na spacerniak przestałem wychodzić. Wolałem odciąć się od wszystkiego i wszystkich.
Znalazłem ratunek w książkach. Czytałem nałogowo – od „Lodu” Dukaja po kolejne części „Silosu”. Na chwilę udało mi się uciec myślami z tej betonowej rzeczywistości. Spotkałem pewnego mężczyznę z okolic Lęborka. Wkrótce miał wyjść na wolność, więc poprosiłem go, by zawiózł mojej narzeczonej kwiaty i list. Do samego wyjścia nie wiedziałem czy dotarły – przez cały ten czas nie miałem kontaktu ani z nią, ani z dzieckiem.
Kiedy przeniesiono mnie do pięcioosobowej celi, nauczyłem się trochę tzw. grypsowania i starych więziennych zwyczajów. Mimo to czas wciąż dłużył się nieubłaganie. Czytałem książkę za książką, obiecując sobie, że pobyt w więzieniu będzie początkiem nowego życia – życia bez narkotyków. Pisałem o tym w listach do narzeczonej, wierząc, że tym razem dotrzymam słowa.
Strach przed wyrokiem
Kiedy dostałem list z prokuratury o zakończeniu śledztwa, poczułem strach. Wiedziałem, że zbliża się dzień, w którym dowiem się, ile lat spędzę za kratami. Na pierwszej rozprawie w sądzie przyznałem się do wszystkich zarzutów. Ku mojemu zaskoczeniu, sąd przychylił się do wniosku mojego adwokata o zwolnienie mnie z aresztu.
Wyszedłem na wolność, ale zamiast radości czekał na mnie kolejny cios. Dowiedziałem się, że moja narzeczona odeszła. Nie było jej. Przez najbliższy miesiąc miała zniknąć z mojego życia. Ogarnął mnie smutek, jakiego wcześniej nie znałem. Minęły trzy dni – może mniej, może więcej.
I wtedy znowu sięgnąłem po mefedron. I KURWA Znowu się naćpałem.
Myślałem, że więzienie mnie uleczy, że da mi czas na refleksję i zmianę. Miałem plany, obietnice, marzenia o nowym początku. Ale uzależnienie jest jak choroba, której nie uleczy samo zamknięcie w czterech ścianach. Dziś wiem, że aby wyzdrowieć, potrzebuję pomocy – prawdziwej, profesjonalnej. Bo miejsce, które miało mnie leczyć, nie dało rady. I to nie wina tylko tego miejsca, ale i mnie samego.
B.


Dodaj komentarz