Największe kurewstwo w braniu mefedronu, koksu czy innego chemicznego gówna nie polega na tym, że niszczysz samego siebie. Bo prawda jest taka, że jak wpadniesz w ciąg, to po jakimś czasie masz totalnie w dupie, co się z tobą stanie. Twoje zdrowie? Pojebana abstrakcja. Sen? Zbędny. Jedzenie? A po co. Uczucia? Nie istnieją. Przestajesz być człowiekiem, stajesz się żywym trupem, który istnieje tylko po to, żeby zarzucić kolejną kreskę bombkę.
Ale to jeszcze nie jest najgorsze.
Najgorsze zaczyna się wtedy, gdy zaczynasz widzieć siebie oczami innych ludzi. Tych, na których ci naprawdę zależy. Wyobraź to sobie. Cztery, a nawet dwa dni cugu. Piana na ustach, oczy jak jebane guziki, ryj siny, ciało wygięte jak po jakimś egzorcyzmie. Jesteś wrakiem. Nie człowiekiem, tylko odpadem biologicznym. I w tym stanie wpada do ciebie matka. Albo dziewczyna. Albo stary. Ktokolwiek, kto jeszcze cię jakoś kurwa kocha.
I oni to widzą. Ciebie. Takiego.
I ty też ich widzisz. Widzisz, jak patrzą. Ten wzrok to nie jest tylko przerażenie. To jest rozpacz pomieszana z totalną bezradnością. I w tym momencie przebija się przez ciebie coś, co dawno zakopałeś – wstyd. Ten kurewski, miażdżący wstyd, który nie pozwala oddychać.
Ale – i tu jest ten tragiczny paradoks – mimo że ci wstyd, mimo że czujesz się jak śmieć, to co robisz?
Ćpasz dalej. Bo to jedyny sposób, żeby nie czuć tego, co właśnie poczułeś. Żeby się wyłączyć.
I tak zapętlasz się jak pojebana taśma VHS, której nikt nie przewija. Wracasz w to gówno, bo to jedyna rzecz, która w tym momencie daje ci ulgę. Bo ból, który powodujesz samym sobie, jest niczym w porównaniu z tym, co czujesz, gdy widzisz, jak patrzą na ciebie ci, którzy jeszcze nie spierdolili z twojego życia.
B.

Dodaj komentarz