Podświadomość to taki skurwiel, który siedzi cicho, dopóki nie zrobi się ciemno, dopóki nie zostaniesz sam ze sobą. To wtedy odpala całą machinę, całe to gówno, które od lat chowasz pod dywanem. Na trzeźwo potrafisz sobie obiecać wszystko: „nie wezmę”, „ogarnę się”, „jutro będzie inaczej”. Ale wystarczy chwila ciszy, jedno jebane wspomnienie, jeden bodziec – i nagle podświadomość odpala swój program. A ten program ma wbudowane tylko jedno: ćpaj, bo inaczej nie wytrzymasz.
To właśnie tam, w tym ukrytym, zakurzonym magazynie głowy, siedzi ćpun. Nie ten, którego pokazujesz ludziom, nie ten, którego chcesz nienawidzić albo zakopać. Ćpun z podświadomości jest sprytniejszy, bo zna twoje wszystkie słabości. Wie, gdzie jesteś najbardziej kruchy. Zna każdy twój wstyd, każdy upadek, każdy moment, w którym czułeś się nikim. I w odpowiednim momencie wyciąga to jak nóż, przykłada ci do gardła i szepcze: „daj mi jeszcze jedną krechę, a puszczę cię wolno”.
Kurwa, to jest chore, bo możesz naprawdę chcieć wyjść z tego bagna. Możesz walczyć, możesz nie brać tygodniami, miesiącami. A i tak któregoś dnia budzisz się z tą pierdoloną myślą w głowie: „a może jednak?”. To nie jesteś „ty”. To ta podświadomość, to ten demon, który nie ma skrupułów i nie zna słowa „dość”. On ma zakodowaną tylko ulgę – krótką, sztuczną, narkotykową. Reszta nie istnieje.
I wiesz co jest najgorsze? Że ten głos nie zawsze wrzeszczy. On czasem jest cholernie miły. Potrafi udawać twojego najlepszego przyjaciela. Mówi: „przecież zasłużyłeś, przecież inni biorą więcej, przecież po jednej nic się nie stanie”. I ty, jak ten idiota, wierzysz. Bo podświadomość ćpuna nie działa na logikę, tylko na emocje. Na lęk. Na tę dziurę w środku, którą próbowałeś zapchać od lat.
B.

Dodaj komentarz