Uzależnienie nie bierze jeńców. Wciąga jak pieprzony wir, a gdy już znajdziesz się w środku, trudno jest się wydostać. Zaczyna się niewinnie – pierwsze eksperymenty, pierwszy raz, kiedy substancja uderza do głowy i nagle wszystko staje się prostsze, kolorowe, lepsze. Problem w tym, że ten stan nie trwa wiecznie. A im częściej sięgasz po kolejną krechę, tym szybciej życie wymyka się spod kontroli.

Tak jak pisałem wcześniej, zacząłem bardzo wcześnie brać wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Amfetamina, mefedron, cokolwiek, co mogło dać chwilową ulgę. Nie liczyło się nic poza tym, żeby mieć na kolejną jebaną kreskę. Każda złotówka, która trafiała do mojej kieszeni, od razu zamieniała się w prochy i papierosy. Nie było znaczenia, czy to były pieniądze z pracy, drobniaki wyciągnięte z kieszeni czy oszczędności bliskich – wszystko lądowało na stole, a potem w moim organizmie.

W pewnym momencie przestały wystarczać pieniądze. Zacząłem wymieniać rzeczy z domu – telewizor, komputer, gry, ciuchy, cokolwiek, co dało się spieniężyć. Nie byłem jedyny. Miałem znajomego, z którym ćpaliśmy na okrągło, a on też wyprzedawał wszystko, co się dało. Odtwarzacze DVD, monitory, buty – nic nie miało wartości poza tym, ile można było za to dostać na kolejną działkę. Zdarzało się nawet, że ludzie brali sprzęt na raty tylko po to, żeby go natychmiast sprzedać.

A kiedy już wszystko poszło, zostawał zeszyt – długi, które rosły jak popierdolone. Na początku jeszcze ktoś dawał na krechę, ale z czasem robiło się coraz gorzej. Długi się piętrzyły, a dilerzy przestali być wyrozumiali. Stali pod domem, darli mordę, domagali się zwrotu pieniędzy. A ja? Ja byłem już wtedy tak zniszczony, że nawet nie wychodziłem do nich. Moja babcia, biedna kobieta, oddawała im pieniądze, żeby tylko dali mi spokój.

To był moment, kiedy zaczęło do mnie docierać, jak bardzo to wszystko wymknęło się spod kontroli. Nie miałem nic – żadnych rzeczy, żadnych oszczędności, żadnego szacunku do samego siebie. Tylko jebany głód, który nigdy nie odpuszczał.

Uzależnienie to nie tylko kwestia tego, że człowiek bierze. To całkowita destrukcja życia, kawałek po kawałku. Nie ma tu miejsca na sentymenty ani półśrodki. Każdy, kto raz wpadnie w ten pierdolony wir, musi prędzej czy później stanąć przed wyborem: albo walczyć o swoje życie, albo pozwolić, żeby narkotyki zabrały wszystko.

Ja wiem jedno – jeśli nie zatrzymasz się na czas, to one nie zatrzymają się nigdy.

B.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *