Toksyczne związki…

Poznałem ją – było jak w filmie. Emocje, śmiech, seks, plany. Wszystko wydawało się świeże, ekscytujące, idealne. Jakby życie w końcu wrzuciło mi jakiś dobry rozdział.

Kiedy urodziła się nasza córka, coś we mnie jebło. Powinienem był poczuć się silniejszy, odpowiedzialny, może nawet dumny. A ja? Ja poczułem paniczny lęk i uciekłem w to, co znałem najlepiej – w narkotyki.

Zaczęło się niewinnie – ot, „na chwilę, żeby się odciąć”, „żeby nie czuć”. Potem było już tylko gorzej. Kiedy jesteś wciągnięty w ciąg, nie tylko odklejasz się od rzeczywistości – odklejasz się od ludzi, którzy Cię kochają. Kłamstwa wchodzą w krew. Manipulacje stają się normą. Każdy dzień to aktorski pokaz „jest okej”, chociaż wewnątrz jesteś wrakiem.

A ona? Na początku próbowała ratować, rozmawiać, ogarniać. Była tą „ogarniętą”, tą stabilną, tą lepszą wersją nas dwojga. Ale ile można? Z czasem zaczęła się zmieniać. Może ze zmęczenia, może z bezradności. A może po prostu zaczęła kopiować to, co widziała codziennie w moich oczach.

Kłótnie zaczęły być codziennością. Najpierw ja krzyczałem, potem ona. Awantury, wrzaski, przekleństwa, trzaskanie drzwiami. Miłość ustąpiła miejsca wzajemnej nienawiści. I to nie było „ktoś był winny”. To byliśmy my oboje. Dwie osoby, które – każda z innych powodów – nie umiały być razem, ale jeszcze bardziej nie umiały się rozstać.

Najciemniejsze momenty przychodziły po dragach. Zjazd, pustka, nienawiść do siebie i do świata. Jakbyśmy oboje leżeli na dnie tego samego jebanego dołu i zamiast pomóc sobie wyjść – wciągaliśmy się nawzajem głębiej. I wtedy zdarzały się rzeczy, które pamięta się długo. Za długo. Te spojrzenia, te słowa, których nie da się cofnąć. Tych rzeczy się nie zapomina.

Przed moim odsiadką było źle. Po niej – jeszcze gorzej. Bo człowiek myśli, że jak odsiedzi swoje, to się „zresetuje”, że coś się zmieni. A to bzdura. Nic się nie zmienia, jeśli nie zmienisz siebie.

Oficjalnie – rozstaliśmy się w spokoju. Bez dramatów. Bez sądów. Bez kolejnych scen. Ale w rzeczywistości… nadal prowadzimy ze sobą cichą wojnę. Jakbyśmy nie mogli odpuścić, mimo że oboje wiemy, że to bez sensu. A najgorsze jest to, że gdzieś pomiędzy nami w tym wszystkim stoi nasze dziecko – niewinne, czyste, bezbronne.

B.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *