To była jedna z tych rozmów, które zostają z tobą na długo. Siedzisz w celi, czas płynie wolniej, dźwięki odbijają się od ścian jak echa dawnych decyzji, których już nie cofniesz. I nagle trafiasz na kogoś, kto – mimo że też siedzi – wydaje się ludzki. Z kim da się normalnie pogadać. Śmieszne, że dopiero w więzieniu czujesz, że ktoś cię rozumie. Ale ta rozmowa nie była zwyczajna. To był pieprzony wstrząs.
Typ, z którym dzieliłem wtedy cele, był uzależniony. Tak jak ja. Miał też diagnozę choroby psychicznej. I jak sam to ujął: „to przez narkotyki to wszystko się zaczęło, ale potem już nie było odwrotu”. Rozmawialiśmy długo – o ćpaniu, o psycholach, o tym, jak mefedron potrafi zamienić cię w kogoś, kogo nie poznajesz w lustrze. I właśnie wtedy opowiedział mi swoją historię. Historię, która na chwilę wyrwała mnie z tej ćpuńskiej, zamroczonej bańki.
Bo to nie była jakaś tam historia. To była opowieść, którą znała już cała cela. Zresztą – nie tylko cela. Pisały o nim gazety. Mówili w radiu. Sprawa była głośna.
Michał – nazwijmy go tak – miał 29 lat, gdy trafił do aresztu. Spokojny z twarzy, nie rzucał się w oczy. A jednak zrobił coś, co trudno pojąć. Coś, co media nazwały zabójstwem ze szczególnym okrucieństwem.
W mieszkaniu zabił swoją partnerkę Udusił ją, a później – jak twierdzili biegli – zbezcześcił ciało. I nie, to nie był impuls. To był moment, w którym człowiek się rozpada, a w jego miejsce wchodzi coś innego. Coś, czego nie da się nazwać inaczej niż potwór. Ale ten potwór nie pojawił się znikąd.
To była ta jedna rozmowa, która sprawiła, że w trakcie odsiadki powiedziałem: koniec z mefedronem. Koniec z ćpaniem.
Oczywiście – jak to w moim życiu bywało – rzeczywistość szybko to zweryfikowała. Jak wiecie z innych moich historii, z tym „końcem” bywało różnie. Ale tamten moment, tamto spojrzenie typa, który już nie miał złudzeń, że jeszcze coś z jego życia będzie – tego nie zapomnę.
Bo gdy siedzisz z kimś, kto zabił przez narkotyki, i słyszysz jego głos – nie taki filmowy, nie krzyczący, nie płaczący – tylko pusty, mechaniczny… to nagle sam zaczynasz się bać. Nie jego. Siebie.
Mefedron nie robi z ciebie „wesołego imprezowicza”. On robi z ciebie robota, który przestaje czuć. A potem przestajesz widzieć człowieka w drugim człowieku. I jak już kogoś skrzywdzisz – to nie ma „cofania”. Jest tylko ciemność. Cela. Cisza. I to jedno pytanie: „czy gdybym nie wciągnął, to by się to nie stało?”
B.


Dodaj komentarz