Tak napisane jest w cudysłowie wy”darty” dlaczego? Byłem częścią tej rzeczywistości. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wchodziłem rano do pracy, mijałem znajome twarze, słyszałem śmiech, rozmowy – i wierzyłem, że jeszcze należę.
Potem wszystko poszło w pizdu. Nie było jednego momentu; to była lawina pierdolonego chemicznego gnicia, która mnie wessała, rozdarta mnie na strzępy, a teraz stoję, zbieram te kawałki i próbuję złożyć człowieka.

To były lata z Mefedronem i designerami, nie wziętymi na smycz – ale i tak na krawędzi. Twierdziłem: „To tylko impreza”, „kontroluję”, „jutro wracam”.
A potem przychodzi jutro – i znowu ten sam dzień: wstajesz, zasrane lustro, te same plecy, ta sama pustka.
I powtarzasz: „Nie należę już do nich. Oni nie dla mnie. A ja… nie wiem gdzie jestem.”

Dlaczego wydarty? Bo to nie była tylko strata kontaktu z życiem – to było rozerwanie. Wyrywanie mnie z płynności dnia, z rytmu , z uśmiechów, z bycia ojcem, z bycia sobą. I w tym wyrwaniu „darty” – bo nie tylko zostałem wyrwany, ale porozrywany, obdarty ze swej roli, ze swej wartości.
Nie byłem już sobą, a jeszcze nie byłem nikim — zawieszony między „kiedyś” a „może kiedyś”.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło.
Może wtedy, gdy już nie potrafiłem normalnie mówić.
Bo nawet jak mówiłem, to krzyczałem.
Na wszystkich.
Na tych, którzy mnie wkurwiali.
Na tych, którzy chcieli pomóc.
Na tych, których kocham najbardziej.

Nie robiłem tego, żeby ich zranić.
Robiłem to, bo nie umiałem już inaczej.
Bo we mnie od dawna coś drze się non stop – i jak tego nie wypuszczę, to czuję, że mnie rozerwie od środka.
I wtedy wychodzi.
Słowami. Głosem. Wkurwem.

Słowo „Darty” to słowo ma dla mnie teraz inny sens.
„Darty” nie tylko od „rozdarty”, ale też od „darcie się”.
Bo ja ciągle się drę.
Nie ma znaczenia, czy ktoś zawinił, czy nie.
Jak tylko ktoś coś powie, jak coś się nie ułoży, jak coś zaboli – bum, wybucham.
Krzyczę, bo w środku siedzi ta energia, ten gniew, ten strach, który zbierałem przez lata ćpania, upadków, udawania, że wszystko jest w porządku.

Każdy pierdolony głód, każda noc po ciągu, każdy dzień, kiedy mówiłem „dam radę” – to wszystko się odkładało.
I teraz wychodzi.
I nie wybiera, w kogo uderzy.

B.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *