Zamknęli mnie…

Nie wiem, czy dokładnie pamiętam ten dzień. Wiem jedno – to był dzień zjazdu mefedronowego. To uczucie, kiedy świat wali ci się na głowę, a ty nie masz siły, żeby cokolwiek z tym zrobić. Byłem na samym dnie, a to, co się wtedy wydarzyło, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że gorzej już być nie może.

Tego dnia pokłóciłem się z moją narzeczoną. I to nie była zwykła sprzeczka. To była kłótnia, która rozerwała nasz związek na strzępy. Krzyki, płacz, rzyganie sobie wszystkiego – było tego tyle, że sam już nie wiem, od czego to wszystko się zaczęło. Była głośna i agresywna. Każde z nas próbowało przebić się przez drugie, ale zamiast rozmawiać, tylko rzucaliśmy w siebie kolejnymi oskarżeniami.

Na szczęście nasza córka była wtedy u babci. Nie słyszała tego piekła, jakie rozgrywało się w domu. A kłótnia trwała godzinami, z małymi przerwami, kiedy zmęczeni emocjonalnie wracaliśmy do swoich kątów, by po chwili znów wybuchnąć. W końcu postanowiłem, że się wyprowadzę. Zacząłem sprzątać mieszkanie, próbując jakoś ogarnąć myśli.

Była gdzieś 20:00, gdy wróciła moja dziewczyna. Tym razem nie było krzyków. Rozmawialiśmy. Jak dwoje ludzi, którzy próbują poskładać zniszczone życie. Wtedy padła decyzja: kończę z tym wszystkim. Koniec z mefedronem, koniec z tym syfem, w którym tkwiłem. Wracamy do normalności. I w tej chwili uwierzyłem, że może się udać.

Postanowiłem, że pojadę odebrać córkę od babci, żebyśmy mogli spędzić wieczór razem. W trójkę. Już spokojni, z nadzieją na nowy początek. Przytuliśliśmy się, a ja wyszedłem z domu. Czekałem na taksówkę, gdy podszedł jakiś facet. Zadał jakieś pytanie, którego nawet nie pamiętam, i poszedł dalej. Stałem tam, myśląc o wszystkim, co muszę zmienić, kiedy nagle ten sam facet wrócił. Tym razem pokazał odznakę.

Już wtedy wiedziałem, że moje „nowy początek” własnie trafia szlag. Wiedziałem, co się stało. Chociaż przez całe 72 godziny, które spędziłem na dołku, wydawało mi się, że to wszystko jest tylko koszmarnym snem. Ale to nie był sen. To był początek prawdziwego koszmaru.

Siedząc w celi, nie miałem już niczego. Straciłem zaufanie, rodzinę, marzenia. Wszystko, co budowałem, runęło. Może to był moment, w którym zrozumiałem, że muszę walczyć. Że muszę wstać z tego dna, bo inaczej utonę na zawsze.

B.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *